Wstęp
Pisarka i historyczka Victoria Martínez zajęła się badaniem prawie zapomnianego kawałka historii Szwecji. Historii o 1000 Polaków, którzy zostali wyzwoleni z niemieckich obozów koncentracyjnych i znaleźli schronienie w ośrodku dla uchodźców głęboko w lasach Smalandii.
Historia zapomina o wielu rzeczach, czasem przypadkiem, czasem celowo, zwłaszcza gdy są one bolesne. Proste historie ze szczęśliwym zakończeniem powodują, że czujemy się lepsi i z większą nadzieją patrzymy w przyszłość w naszych niepewnych czasach. Historie, które nie mają prostego rozwiązania lub nie niosą ze sobą nadziei często pozostają w pewien sposób w cieniu – są ignorowane, kwestionowane, zapominane. Czasami, ten cień jest dosłowny – pewne sprawy umieszczane są w miejscach, gdzie nie narzucają swojego widoku całemu społeczeństwu.
Takie właśnie miejsce istnieje w Szwecji w Öreryd, gdzie znajdował się ośrodek dla ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych. Właśnie tam, głęboko w lasach Smalandii, bolesna a zarazem bardzo znacząca historia 1,000 osób oswobodzonych z nazistowskich obozów koncentracyjnych, pozostaje w cieniu i nie przypomina o sobie społeczeństwu.
Pamięć historyczna
Ósmego maja 1945 roku, opuścili ośrodek w Öreryd jego wcześniejsi lokatorzy, ostatni z około 40,000 Norwegów, którzy byli umieszczani w tym małym miasteczku od 1941 roku. Świętując dzień zwycięstwa przemaszerowali oni wśród radosnych okrzyków do stacji kolejowej w pobliskiej miejscowości Hestra i powrócili do swojej ojczyzny wyzwolonej od niemieckiej okupacji. Ten epizod historii jest bardzo chętnie wspominany przez lokalne informacje turystyczne.
Natomiast informacje turystyczne milczą na temat osób wyzwolonych z niemieckich obozów koncentracyjnych, głównie obywateli Polski, którzy zaczęli tu napływać zaledwie kilka tygodni później w czerwcu 1945 roku. Nikt nie wspomina także dwóch osób pochowanych na tutejszym cmentarzu położonym za XVIII wiecznym kościołem. Gdy ostatnie osoby wyjeżdżały stąd przed likwidacją obozu jesienią 1946 roku nikt nie urządził im parady. Pamięć o nich jest trudniejsza i bardziej bolesna niż ta o przebywających tutaj Norwegach. Jest także znacznie słabiej udokumentowana i nie do końca rozpoznana.
W kolektywnej świadomości Szwedów, jak i całego świata, historia tych osób z Polski zazwyczaj zaczyna się i kończy, na szczęśliwym przybyciu do Szwecji wiosną i w lecie 1945 roku. Ta część historii jest dość dobrze znana, jest ona częścią największej operacji pomocy więźniom niemieckich obozów koncentracyjnych, przeprowadzonej przez Szwedzki Czerwony Krzyż zwanej od koloru użytych autobusów, operacją ‘Białe Autobusy’. Udała się ona dzięki negocjacjom wiceprzewodniczącego Szwedzkiego Czerwonego Krzyża hrabiego Folke Bernadotte, członka szwedzkiej rodziny królewskiej z niemieckim przywódcą Heinrichem Himmlerem.
Operacja została przeprowadzona w marcu i kwietniu 1945 roku i składała się z wielu transportów poprzez linie frontu, które przewiozły około 21,000 więźniów wielu narodowości zwolnionych z obozów koncentracyjnych do bezpiecznej Szwecji. W lecie tego roku na prośbę UNRRA (Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy) Szwecja przyjęła także 10,000 osób z oswobodzonych z obozów koncentracyjnych.
Z łącznej liczby około 31,000 przyjętych osób około 40 procent to Polacy a jedną trzecią lub nawet więcej stanowili Żydzi. Według Larsa Olssona, emerytowanego profesora z Uniwersytetu Linneusza, 43 procent z 10,000 przyjętych Żydów było obywatelami Polskimi. 1,000 osób, które w 1945 roku znalazły w schronienie w ośrodku w Öreryd pochodziło z tej grupy i byli to zarówno Polacy jak i polscy Żydzi.
Wszyscy oni przybyli do Szwecji zarówno z fizycznymi jak i psychicznymi obrażeniami. Relacje szwedzkich mediów z ich przybycia do Malmö pełne są szokujących opisów ich wyglądu. Brudni, wychudzeni jak szkielety, z wytatuowanymi numerami, ubrani w szmaty i więzienne łachy z różnymi oznaczeniami. Jak napisał jeden z dziennikarzy Expressen w czerwcu 1945 zostali oni ‘zredukowani do pozycji zwierząt.’ Około 90 procent osób przesyłanych przez UNRRA chorowało na gruźlicę. Wszyscy musieli przejść 2 tygodniową kwarantannę, a wielu spędziło znacznie dłuższy czas w szpitalach. Część niestety nie cieszyła się zbyt długo odzyskaną wolnością o czym świadczą takie cmentarze jak Norra kyrkogården w Lund.
Pomimo tego, że większość ocalonych nie umarła w miejscach takich jak Malmö i Lund, tylko zostali przeniesieni do 150 ośrodków dla uchodźców, głównie w południowej Szwecji (Öreryd było właśnie jednym z nich) jednak od tego momentu ich historia staje się zapomniana i nieznana. Zarówno wtedy jak i dzisiaj ten brak pamięci jest szkodą zarówno dla tych ocalonych jak i dla szwedzkiego społeczeństwa. Jak napisał słynny szwedzki dziennikarz Göran Rosenberg o tych, którzy przeżyli Holokaust, tak jak jego ojciec: „Nie można myśleć, że przeżyliście po to, żeby świat mógł zapomnieć co przeszliście i żeby mógł działać jakby nic się nie stało.”

Zasłona milczenia
Historia Davida Rosenberga – Żyda, który przeżył getto w Łodzi, obóz pracy Braunschweig, obozy koncentracyjne Auschwitz-Birkenau oraz Ravensbrück, która została przedstawiona w książce Krótki przystanek w drodze z Auschwitz jest najlepiej znaną i udokumentowaną historią osoby przebywającej w ośrodku w Öreryd. Książka Göran Rosenberg została wydana w 2012 roku po szwedzku Ett kort uppehåll på vägen från Auschwitz, od tego czasu przetłumaczono ją na 10 innych języków. Oprócz zmagania się z tym co nazywa on ‘zasłoną milczenia… pomiędzy światem, który przynoszą ze sobą przybysze, a światem, który ich otacza,” panującą zarówno wtedy jak i obecnie, Rosenberg przedstawia także osobisty wgląd w kwestie i wyzwania stojące przed osobami ocalałymi z nazistowskich obozów koncentracyjnych.
Tak jak David Rosenberg, który przybył do Malmö chory na tyfus, ważąc zaledwie 36 kilogramów, przybywający do Öreryd Polacy, świeżo po odbyciu dwutygodniowej kwarantanny lub wprost ze szpitali, nie znajdowali się nigdzie w pobliżu wydobrzenia po swoich przejściach. Wręcz przeciwnie, był to dopiero początek fizycznej, emocjonalnej i psychologicznej drogi jaką musieli oni przejść po swoich ciężkich doświadczeniach, przebywając z dala od swoich rodzin i swojej ojczyzny. W tym sensie tytuł książki Rosenberga jest bardzo trafny. Öreryd, tak jak wszystkie szwedzkie ośrodki, było zaledwie krótkim przystankiem w drodze z niemieckich obozów do nowego życia, które te osoby musiały sobie na nowo stworzyć.
Na tym przystanku, po przybyciu zastali oni dobrze działający po czterech latach istnienia ośrodek dla uchodźców. Jego budowa rozpoczęła się w maju 1940 prawie natychmiast po zajęciu przez Niemców Danii i Norwegii. Pierwotnie był on przeznaczony dla “icke behagliga personer,” czyli ‘niewygodnych osób’. Neutralna Szwecja położona pomiędzy nazistowskimi Niemcami a komunistycznym Związkiem Radzieckim i ich okupowanymi terytoriami, używała takiego terminu w stosunku do osób, którym nie można było ufać, gdyby Szwecja bezpośrednio zaangażowała się w wojnę.
W tym celu nie został on jednak nigdy użyty i do marca 1941 roku pozostawał niezasiedlony. Wtedy zaczęto tutaj umieszczać Norwegów uciekających spod niemieckiej okupacji, zazwyczaj przebywali oni w ośrodku bardzo krótko. W 1944 i 1945 roku służył on również jako obóz szkoleniowy dla rezerw norweskiej policji, które były częścią norweskiego ruchu oporu.
Lokalizacja obozu została ustalona ze względów strategicznych. W 1940 roku w Öreryd mieszkało 316 osób, a miejscowość otoczona jest przez gęste lasy Smalandii co pozwalało na lepszą kontrolę i zachowanie tajemnicy. Jednocześnie jest to tylko 55 kilometrów od Jönköping, z dostępem do drogi Nissastigen (obecnie autostrada 26) łączącej Jönköping i Halmstad oraz w pobliżu stacji w Hersta na linii kolejowe Borås-Alvesta, co zapewniało dobrą komunikację z innymi częściami Szwecji.
Pomimo tego, że obóz i pomieszczenia pozostały takie same jak podczas pobytu Norwegów, doświadczenia Polaków były jednak zupełnie inne. Z powodu bliskości kulturowej i językowej Norwegowie i Szwedzi szybko się porozumieli i zaprzyjaźnili. Jednak Polskich uchodźców i mieszkańców Öreryd dzieliła znacznie większa bariera kulturowa i komunikacyjna. Co jeszcze bardziej bolesne, ciężar doświadczeń Polaków był właściwie nie do zrozumienia przez nikogo poza nimi, sprawiając, że dotarcie do nich i pomoc im była jeszcze trudniejsza. Te czynniki, wraz z mała ilością historycznych zapisów przyczyniły się zapewne do tego, że pamięć o polskich uchodźcach jest tak słaba i fragmentaryczna. Przykładem tego jest historia dwóch grobów znajdujących się na cmentarzu kościelnym w Öreryd, która pozostawała od czasu 1945 i 1946 roku praktycznie tajemnicą.
Wiosną 1972 roku, dziennikarz i autor Jan Olof Olsson – znany jako Jolo – trafił na te groby oznaczone tylko jako mgr Antoni Wierzbowski i Ignacy Hundzel. Napisał on o nich w kwietniu w gazecie Dagens Nyheter zastanawiając się jak to się stało, że dwóch polskich katolików zostało pochowanych na szwedzkim cmentarzu protestanckim. Krótka odpowiedź od przedstawiciela kościoła w Öreryd została opublikowana 6 dni później. Była to prawdopodobnie pierwsza od dekad wzmianka w prasie o Polakach, którzy przeżyli niemieckie obozy i mieszkali w ośrodku w Öreryd. Rzuciło to trochę światła na tę sprawę, ale pokazało też jak mało o Polakach wiedzieli nawet mieszkańcy Öreryd.
Wszystkie strony tych rozmów zgodziły się, że skrót mgr przed nazwiskiem Antoniego Wierzbowskiego oznacza, że był on katolickim księdzem. Magister Antoni Wierzbowski jako absolwent uczelni był prawdopodobnie celem niemieckiej systematycznej walki z polską inteligencją, która rozpoczęła się w 1939 roku. W akcji Inteligencja w 1939 roku oraz Akcji AB w 1940 roku około 68,000 osób z polskiej inteligencji została zamordowanych przez Niemców a o wiele więcej zostało wysłanych do obozów koncentracyjnych. Jako ocalony magister Wierzbowski prawdopodobnie był dumny ze swojego wykształcenia, podobnie jak jego towarzysze z Polski, którzy umieścili ten tytuł na nagrobku, 21 marca 1946 roku, gdy Wierzbowski zmarł prawdopodobnie na atak serca.

Siedemdziesiąt lat niezrozumienia trzech liter skrótu dobrze przedstawia ‘zasłonę’ o której pisze Göran Rosenberg. Karl Gustav Rinder, który był pastorem w Öreryd w 1946 roku także wspomniał o niej w odpowiedzi udzielonej Jolo. Napisał on, że pomimo tego, że w ośrodku był katolicki ksiądz z Göteborga, „niedługo potem przyjechał ksiądz z Polski i rozdzieliła nas kurtyna… Zaczęli się oni całkowicie izolować od nas i wszystkie ceremonię prowadzili samemu. Pamiętam, że ta tragiczna śmierć zdarzyła się w obozie, ale wydaje mi się, że nigdy nie została zgłoszona, w księgach naszego kościoła prawdopodobnie nie ma o niej wzmianki.”
O Ignacym Hundzelu wiadomo jeszcze mniej, poza tym, że jego śmierć w 1945 to było samobójstwo. Pomimo obecności lekarzy i specjalistów od zdrowia psychicznego samobójstwa zdarzały się dość często.
„Samobójstwa nie były zaskakujące. Właściwie zastanawialiśmy się, dlaczego jest ich tak mało,” powiedziała Inga Ericsson, 82, której rodzice, Gustav i Elsa Fält byli ważnymi osobistościami w Öreryd.

Doświadczenia i opisy przeżyć takich osób jak 16 letnia Anna Krasińska, która przetrwała w latach 1940-45 w niemieckim obozie pracy w Neustrelitz, pomogą nam zrozumieć sprawy o których mówi Inga. Anna w wywiadzie, którego udzieliła Polskiemu Instytutowi Badawczemu z Lund w 1946 roku, podczas swojego pobytu w Öreryd, opowiedziała o takich przeżyciach z obozu w Neustrelitz jak na przykład znalezienie palców i uszu w otrzymanej zupie. Prowadzący wywiad z Anną podsumował go tak: „Ona sprawia wrażenie osoby, która oswaja się z ludźmi i ze swoim nowym otoczeniem, ale wciąż jest samotnym i tragicznie doświadczonym dzieckiem, które znalazło się na samym dnie fizycznego i duchowego piekła.”
Podczas badań historii ośrodka w Öreryd nabieramy wrażenia, że zarówno ci ocaleni jak i miejscowi mieszkańcy starają się żyć swoją codziennością. Dla tych co przeżyli jest to produkt uboczny codziennych zajęć potrzebnych im, aby powrócić do normalnego życia. Z jednej strony pragnienie, aby patrzeć w przyszłość jest spowodowane strachem przed spojrzeniem wstecz na okrucieństwa niemieckich zbrodni. Z drugiej strony codzienne czynności wykonywane przez osoby powracające do normalności sprawiały wrażenie, że dzieje się to w zupełnie najnormalniejszy sposób.
Dla wielu osób przebywających w ośrodku w Öreryd najważniejszym zajęciem było ustalenie, czy żyją ich najbliższe osoby i jak się z nimi skontaktować. Inga Ericsson wspomina jak podczas drogi do szkoły pomogła jednemu z Polaków zadzwonić do swojej żony, która przebywała w odległym o 100 kilometrów ośrodku w Solberga. Szczegóły tego zdarzenia – dane kobiety i numer telefonu do dziś tkwią w pamięci Ingi, właśnie dlatego, że dla była to dla niej sprawa niecodzienna i wyjątkowa. Dla mieszkańców ośrodka były to sprawy i zajęcia codzienne, które dawały im kierunek i cel swojego działania i pozwalały na chociaż częściowe zaprzestanie myślenia o terrorze jaki przeżyli w niemieckich obozach.
W rzeczywistości mieszkańcy ośrodka musieli się zmagać nie tylko ze swoją pamięcią, ale także z codziennym życiem w nowych warunkach. Żydzi przebywający w ośrodku często doświadczali antysemityzmu ze strony osób innych religii. Uczniowie polskiego gimnazjum w Öreryd w rok ukończyli dwie klasy i zdali egzaminy, nie posiadając polskich książek do nauki. I pomimo tego, że część z mieszkańców ośrodka znalazła tymczasową pracę w fabrykach, lasach i na polach, sytuacja ta nie dawała im widoków na możliwość normalnego życia w Szwecji ani gdziekolwiek indziej.
Czternastego września 1946 roku historia polskich uchodźców dotarła do szerszego grona ludzi, gdy gazeta Jönköpings-Posten napisała o 13 studentach polskiej szkoły wyższej, którzy świętowali zdanie końcowych egzaminów. Dwoje ze studentów, w tym Vanda Nekvasz, opowiedzieli wtedy o swojej niepewności co do przyszłości. Oboje powiedzieli gazecie, że chcieliby studiować lub pracować w Szwecji, ale mówili także o swoim pragnieniu powrotu do Polski. Nawet w poczuciu delikatnie świątecznego optymizmu w jakim utrzymany był tamten artykuł, żadna z tych opcji nie wydaje się możliwa. Następnie historie o polskich uchodźcach w Öreryd zaginęły w zbiorowej niepamięci.

Patrzmy w przeszłość, aby zobaczyć przyszłość
W 1977 roku przy głównej drodze w Öreryd postawiono kamienny pomnik. Oryginalna tablica mówiła po prostu ‘Ośrodek dla uchodźców 1940-1946’. Kolejna dodana w 1980 zawiera wyrazy wdzięczności od Norwegów, którzy tu kiedyś przebywali. W oznaczonych dniach roku za pomnikiem podnoszone są trzy flagi: Szwecji, Norwegii i Polski. Mało osób się temu przygląda, a równie mało w ogóle wie o takim wydarzeniu. Prawie nikt nie wie co oznacza tutaj Polska flaga.
Tak jak czasy II wojny światowej i Holokaustu znikają z żywej pamięci, tak samo historia osób, które przeżyły niemieckie obozy koncentracyjne i znalazły schronienie w ośrodku w Öreryd jest zagrożona całkowitym zapomnieniem. Pomimo tego, że ma ona głębokie znaczenie dla naszych obecnych czasów. W czasach, kiedy ONZ określa konflikt w Syrii jako „największy kryzys humanitarny i uchodźczy naszych czasów,” a Szwecja znów przyjmuje dużą liczbę uchodźców, pamiętanie o historii i o tym, czego może ona nas nauczyć jest niezwykle ważną sprawą.
Historia umrze w cieniu gęstych lasów, jeśli pozwolimy jej tam pozostać.
Victoria Martínez jest amerykańską badaczką historii, pisarką i autorką trzech książek. Mieszka w Smalandii ze swoim mężem Amerykaninem i ich dwójką dzieci.
Jeśli ty lub twoi znajomi znacie kogoś, kto był uchodźcą w Smalandii i chcielibyście podzielić się tą historią albo jeśli posiadacie jakiekolwiek informacje o ośrodkach dla uchodźców skontaktujcie się z Victorią.