Wyobraźcie sobie: idziecie do sklepu, chcecie kupić… powiedzmy… ser. Ten sam ser, co zawsze. Patrzycie na cenę, a tam… zgroza! Drożej! I to nie o kilka koron, ale tak… solidnie drożej. I to nie tylko ser. Wszystko! Chleb, mleko, warzywa, owoce… (aż mnie naszła ochota na jabłko, ale to pewnie też już kosztuje fortunę). No i w Szwecji tak właśnie jest. Ceny żywności poszły w górę o, uwaga, 3,9% w lutym! Tak mówi Szwedzki Urząd Statystyczny, a oni się chyba znają, co nie? (Chociaż statystyki… wiecie, jak to jest ze statystykami… jak z bikini: pokazują dużo, ale nie wszystko).
Więc co robi rząd? Zwołuje spotkanie! Minister finansów, Elisabeth Svantesson (z jakiejś partii, której nazwy nie pamiętam, ale to chyba ta… Umiarkowana? Coś w tym stylu), i minister ds. obszarów wiejskich, Peter Kullgren (z Chrześcijańskich Demokratów – KD, o, tych pamiętam!), zapraszają na dywanik – metaforycznie, oczywiście – szefów wielkich sieci spożywczych: Ica, Coop, Axfood… Pewnie będą im grozić palcem i mówić: „Ej, no, panowie i panie, co wy wyprawiacie? Ludzie głodują!”. Ale czy to coś da? Szczerze? Wątpię… (Jestem pesymistą, wiem, ale staram się być realistą!). Jeszcze nie wysłali zaproszeń, nawet listy uczestników nie ma – typowa biurokracja, ech…
Producenci żywności, czyli ci, co te wszystkie pyszności (albo i nie pyszności, zależy od gustu) robią, są za tym spotkaniem. „Musimy zrozumieć, co się dzieje!” – mówi Karin Brynell, szefowa jakiejś tam federacji (Livsmedelsföretagen, brzmi poważnie). Mówi o „złożonych wyzwaniach od pola do stołu” – brzmi jak… no, jak przemówienie polityka, właśnie. Ale pewnie coś w tym jest. Bo to przecież nie tak, że ci źli prezesi Ica siedzą sobie w swoich luksusowych gabinetach i specjalnie podnoszą ceny, żeby wkurzyć ludzi, prawda? (Chociaż… kto ich tam wie…).
A opozycja? Krzyczy! Oczywiście. Bo to opozycja. Zawsze krzyczy. Mikael Damberg (Socjaldemokrata, zapamiętałem!) przypomina, że Svantesson już raz rozmawiała z tymi gigantami, i… nic to nie dało. Chce „całkowitego przeglądu sytuacji”. Brzmi… ambitnie. Magdalena Andersson, szefowa Socjaldemokratów, mówi, że sytuacja jest „bardzo, bardzo poważna”. No, bez przesady, Magdaleno… nikt jeszcze z głodu nie umarł (chyba). Ale fakt, jest źle. A Nooshi Dadgostar z Partii Lewicy (Vänsterpartiet – skomplikowane te szwedzkie nazwy partii, prawda?)… o, ta to dopiero! Nazywa to „rabunkiem”! I co najlepsze – wzywa do bojkotu! Będzie bojkotować Ica (biedna Ica, zawsze obrywa…). Mówi, żeby ludzie kupowali u lokalnych sprzedawców, albo… jedli to, co mają w spiżarni! To ostatnie to już chyba lekka przesada, co? Wyobrażacie sobie? „Kochanie, co dzisiaj na obiad?” – „Resztki z zeszłego tygodnia, bo bojkotujemy sklepy!”.
(Swoją drogą, muszę sprawdzić, co ja mam w spiżarni… Może jakieś przeterminowane konserwy?… Żartuję, oczywiście. Albo i nie…).
Więc podsumowując (tym razem chyba naprawdę podsumowując): Ceny w Szwecji rosną – i to szybko. Rząd coś tam próbuje robić, ale bez większego entuzjazmu, jak mi się wydaje. Producenci chcą rozmawiać. Opozycja krzyczy (i nawołuje do jedzenia zapasów). A zwykli ludzie… cóż, zwykli ludzie muszą płacić. I pewnie dalej będą płacić, bo co innego mogą zrobić? To jest, kurczę, frustrujące! I trochę zabawne, w ten czarny, skandynawski sposób… No i chyba się zagalopowałem, znowu… Ale, ech! Przynajmniej starałem się oddać klimat sytuacji, te emocje, te… szwedzkie zawirowania wokół… sera. I chleba. I wszystkiego innego. I chyba już naprawdę koniec!