W Szwecji notowane jest ciekawe zjawisko: każdego roku kilka setek dzieci pochodzących z rodzin imigranckich jest wysyłanych „do domu”, by w ten sposób nie przejmować wzorców typowych dla kultury szwedzkiej.
Chłopcy w wieku szkolnym (a w wyjątkowych sytuacjach też młodzi mężczyźni) posyłani są do swoich krajów w obawie przed okcydentalizacją. Dziewczęta opuszczają Szwecję rzadziej. Wyjazdy oficjalnie nazywane są „wycieczkami edukacyjnymi”, ale wierzy się, że ich uczestnicy mają w ten sposób uciekać od „nachalnej westernizacji”.
„Takie 'wycieczki’ mogą wyglądać różnie. Czasem uczestnicy odwiedzają swoje rodzinne domy (nie zawsze są tam mile widziani), kiedy indziej uczęszczają na zajęcia organizowane w surowych szkołach. Wyjazdy są wspierane przez ośrodki i instytucje edukacyjne”, wyjaśnia Mikael Thörn z Urzędu ds. Uprawnienia (Equality Authority).
Ponieważ imigranci nie są poddawani kompleksowej kontroli, a statystyki na ich temat powstają rzadko, problem nie został rozwiązany. Organizacje wspierające środowiska uchodźców nie przyjrzały się temu zjawisku tak wnikliwie, jak powinny. W ubiegłym roku Ministerstwo Spraw Zagranicznych naliczyło 127 przypadków wyjazdów zagranicznych, które miały mieć charakter „edukacyjny”. Nazwano je otwarcie porwaniami. Takich „wycieczek” może być organizowanych znacznie więcej.
Obok przymusowych „wyjazdów edukacyjnych” dużym problemem są też sytuacje, w których imigrantki wywożone są do swoich krajów ojczystych i tam poddaje się je obrzezaniu, rytualnemu okaleczaniu lub wydaje się je za mąż, wbrew ich własnej woli. W tych przypadkach wprost można mówić o uprowadzeniach i pogwałceniu praw człowieka.
Mikael Thörn zaznacza, że sytuacje, które znane są Urzędowi ds. Uprawnienia to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Wśród społeczności posługujących się językiem somalijskim funkcjonuje nawet specjalny zwrot: „dhaqan celis” – ma oznaczać powrót do swojej kultury lub wycieczkę „rehabilitacyjną”. Wyrażenie stosowane jest wobec dzieci afrykańskich, które wyemigrowały do Europy lub Ameryki. Na swoim dawnym kontynencie mają przejść „oświecenie”.
„Takich zdarzeń może być nawet kilkaset – nie wiemy tego, bo nie powstają w tym zakresie statystyki. O ofiarach nikt nie mówi wprost. 'Wycieczki’ mają bardzo negatywny wpływ na psychikę najmłodszych. Takie osoby wracają potem do Szwecji z silną traumą, bo mogły być poddane przemocy”, wyjaśnia Thörn.
Pracując w Göteborgu na początku lat dwutysięcznych, Thörn poznał kilka podobnych przypadków. W przeszłości „wycieczki” przykuły uwagę Krajowej Rady Zdrowia i Opieki Społecznej, ale temat został porzucony. Zdarza się też tak, że osoby wyjeżdżające do swojego rodzimego kraju już nigdy nie wracają do Szwecji.
Organizacja Shanazi zaznacza, że do takiego łamania praw człowieka może dochodzić w gminie Linköping. Kilka lat temu doszło do zaginięcia 17 chłopców z lokalnej szkoły podstawowej. Większość z nich była cudzoziemcami.
Problem pogarsza fakt, że Szwecja nie ma swojej ambasady np. w Somalii.
Thörn podkreśla, że konieczne jest prowadzenie badań i statystyk – na poziomie gminnym oraz krajowym. Każda szkoła ma też obowiązek powiadomić policję o ewentualnym wywiezieniu ucznia za granicę wbrew jego woli.
Oficjalne dane mówią też o porwaniach nieletnich dziewcząt, które zostają potem poślubione przez dorosłych mężczyzn.
Prof. Tobias Hübinette, wykładający na Uniwersytecie w Karlstad, informuje, że ok. 40% mieszkańców Szwecji w wieku od 1 do 30 lat ma pochodzenie zagraniczne. Począwszy od lat 90. do Szwecji przybywa wielu Somalijczyków – to wtedy uchodźcy zaczęli uciekać z kraju ogarniętego wojną domową. Dziś diaspora somalijska liczy blisko 60 tys. ludzi; ponad połowa z tych osób zachowała swoje wcześniejsze obywatelstwo.