Granath dodaje zaś, że ataków bombowych jest w tej chwili zbyt wiele i już wkrótce zaczną cierpieć na tym niewinni ludzie – przechodnie, świadkowie eksplozji. Ryzyko, że przypadkowa osoba znajdzie się w krzyżowym ogniu podczas zamachu, jest według kryminologa duże.
Eksplozję mogą usłyszeć nawet osoby znajdujące się kilka kilometrów od miejsca wypadku. Na Szwedów padł więc blady strach, a w konkretnych dzielnicach panuje niepokój.
„Działania zamachowców wpływają na olbrzymią liczbę ludzi. W powietrzu unosi się zapach niebezpieczeństwa”, powiedział Granath.
W Linköping eksplozja zniszczyła parę budynków, a rannych zostało kilkanaście osób. „Trudno było nam uwierzyć, że w naszym mieście doszło do tak dramatycznych zdarzeń” – użala się Eva Andreassen, mieszkanka feralnej dzielnicy, w której doszło do wybuchu.
Dziennikarka Paulina Neuding napisała ostatnio, że „bezpieczeństwo narodowe Szwecji jest poważnie zagrożone”. Natychmiast zwróciła na siebie uwagę internautów.
Strzelaniny, których notuje się równie dużo, co eksplozji, nasiliły się w Szwecji dopiero w ostatnich latach. W okresie lat 80. i 90. ataki bombowe zdarzały się dużo rzadziej, a na początku lat dwutysięcznych notowano ich mało. W 2011 r. w strzelaninach zginęło w Szwecji 17 osób. W 2018 r. śmierć poniosło 45 osób, a rannych zostało prawie 130.
W 2017 r. Malmö górowało w niechlubnym rankingu europejskich miast, w których najczęściej dochodzi do strzelanin.