Szwedzki rząd znalazł nowy sposób, który ma zachęcić nauczycieli do pracy w tak zwanych strefach „no-go”. Osoby pracujące w takich szkołach otrzymają miesięczną podwyżkę w wysokości 10 tys. koron. To, w przeliczeniu, niewiele ponad 4000 PLN.
Jak donosi Sveriges Radio wcześniej próbowano przekonać nauczycieli podwyżką rzędu 5000 SEK – raczej bez skutku. Roger Haddad – członek partii Liberałów oraz rzecznik ds. szkolnych – miał powiedzieć:
„Tu nie chodzi o pieniądze. Musimy zwerbować jak najwięcej wykwalifikowanych nauczycieli i w jakiś sposób musimy przekonać ich, by uczyli w tych dzielnicach.”
Z funduszu tego ma skorzystać w sumie stu jedenastu nauczycieli szkolnych. Wcześniej na projekt przeznaczono ok. 16 mln koron rocznie, ale później stawka została dodatkowo zwiększona: do 42 mln koron na rok,
Przedstawiciele środowisk nauczycielskich wątpią, by podwyżka przekonała ich kolegów do pracy w niebezpiecznych strefach. Mats Jonsson – dyrektor szkoły Grindtorpsskolan w Alby – jest zdania, że podwyżka nie jest wystarczającą motywacją.
Wyniki uczniów w nauce w szkołach ze stref „no-go” często są nieporównywalnie słabsze. Dzielnice te znane są z wysokiej przestępczości, zamieszkują je też ludzie bezrobotni.
W jednym ze sztokholmskich gimnazjów – zlokalizowanym w Rinkeby – aż połowa uczniów nie zdała egzaminu, który pozwoliłby im dostać się do liceum. W wielu szkołach notowany jest też problem przemocy: wśród dzieci, ale też wycelowanej w nauczycieli. 70 proc. szwedzkich gmin zdecydowało się zainstalować kamery i monitorować, co dzieje się na terenie szkół. W niektórych placówkach edukacyjnych pracują ochroniarze.
Dziennikarz Joakim Lamotte jest zdania, że przemoc zaszła zbyt daleko, ale nauczyciele „biernie się jej poddają”.
„Każdego dnia w szwedzkich szkołach dochodzi do aktów zastraszania, pobić, czasem nauczyciele są ofiarami przemocy. Ci ludzie tracą swój autorytet i jakąkolwiek siłę, a władze są sparaliżowane strachem”, pisał Lamotte.