No i stało się. Jakby mało było tych wszystkich podwyżek – od jedzenia po nie wiem co – teraz na celowniku kawa. Moja codzienna porcja człowieczeństwa, mój mały rytuał… ma kosztować jak złoto. Słyszę, że już od przyszłego tygodnia, od poniedziałku 7 kwietnia, ceny tutaj w Szwecji mogą podskoczyć – i to nie o grosze! Mówią nawet o 20 koronach więcej za paczkę! DWADZIEŚCIA! Przecież to rozbój w biały dzień! Już teraz człowiek zaciska zęby przy kasie, a co dopiero będzie? Jest sobota, 5 kwietnia, niby spokojne popołudnie tutaj, a ja już czuję ten ból w portfelu na myśl o poniedziałku.
A czemu akurat teraz? Ano, bo właśnie teraz ci wielcy gracze na rynku kawy – palarnie jak Löfbergs i inne – kończą swoje negocjacje z sieciami handlowymi typu ICA czy Coop. Mają takie swoje cykle, pięć razy w roku ustalają ceny na kolejne dziesięć tygodni. I akurat teraz startuje nowy okres. Jak w szwajcarskim zegarku – oni się dogadują, my płacimy więcej. Proste. Dla nich.
Główny winowajca? Ceny zielonej kawy, czyli tego surowca, zanim go wypalą. Podobno są najwyższe od PÓŁ WIEKU! Anders Thorén z Löfbergs, mówi, że w życiu nie widział takiego szaleństwa cenowego w tak krótkim czasie. A dlaczego? Bo pogoda wariuje, klimat się zmienia, zbiory w Brazylii i innych kawowych krajach są… delikatnie mówiąc… kiepskie, a my płacimy rachunek. Taki mamy klimat – dosłownie i w przenośni. Trochę to przeraża, jak się pomyśli, co będzie dalej…
I pomyśleć, że przez ostatni rok, jak podaje Matkollen, kawa u nas i tak już podrożała o prawie 19%. Ale widocznie to było za mało! Surowiec zdrożał jeszcze bardziej. Do tego dochodzą te wszystkie globalne cyrki – jakieś wojny handlowe, te cła Trumpa, o których było głośno ostatnio. W Stanach też pewnie będą płakać nad filiżanką, bo nałożyli jakieś absurdalne cła na Wietnam, a Wietnam to potęga, jeśli chodzi o kawę robusta. I tak to się kręci – ktoś kichnie na drugim końcu świata, a ja tu w Sztokholmie muszę kombinować, skąd wziąć dodatkową kasę na moją ulubioną kawę. Gdzie tu logika?
No cóż… Wygląda na to, że kawa oficjalnie dołącza do listy towarów luksusowych. Jak ta czekolada, o której było głośno. Niedługo będziemy ją chyba pić tylko od wielkiego dzwonu, albo kupować na gramy jak jakieś lekarstwo. Smutne to strasznie. Kolejna mała, codzienna przyjemność staje się coraz mniej dostępna. Trzeba będzie zacząć pić mniej? Albo przerzucić się na… lurę? Nie wiem. Zobaczymy od poniedziałku, jak bardzo zaboli. Ech… ciężkie czasy dla kawoszy.