W okresie drugiej wojny światowej Norwegia znajdowała się pod okupacją Niemiec. Żołnierze Hitlera mieli wprawdzie ze sobą zapasy alkoholu, ale Szwedzi posiadali inne przysmaki, na których im zależało. Były to… czekoladki. Rozpoczęła się era handlu wymiennego.
Wojna brutalnie odbiła się na Norwegii: w kraju brakowało podstawowych produktów spożywczych. Tak oto to Norwegowie musieli teraz podróżować do Szwecji, by uzupełniać swoje zapasy. Nie było to łatwe: wybierając się na zakupy, mogli mieć ze sobą tylko 50 koron (i musieli wydać wszystko, żeby szwedzka waluta nie była przez nich „wywożona” z kraju). Przy granicy musieli przedstawić odpowiednik dzisiejszego paragonu (wtedy jeszcze „bloczku”, z zapiskami sprzedawcy).
W początku lat 50. pojawiły się specjalne książeczki: „Systembolaget”. Osoby, które robiły zakupy w sklepach prowadzonych przez rząd, musiały notować w nich wszystko, co kupiły.
W latach 1978, 1982 i 1986 sytuacja stała się tak uciążliwa, że pracownicy sklepów Vinmonopolet organizowali strajki. Protesty traktowali na tyle poważnie, że Norwegowie po alkohol musieli jeździć do swoich sąsiadów.
Najdłuższy strajk trwał sto dni. Do Szwecji przybywało tak wielu mieszkańców Norwegii, że w miejscowości granicznej powstał nowo otwarty sklep – obsługiwano w nim tylko przyjezdnych ze wschodniej granicy.
W 1992 r. Szwedzi obniżyli podatki za alkohol, a Norwegowie je podwyższyli.
„Norwegia chciała, by alkohol był opodatkowany znacznie wyżej niż w Szwecji. Jednocześnie korona norweska stała się walutą silniejszą niż ta szwedzka. Norwegowie nie mieli wyboru: za ulubionymi trunkami musieli podróżować za granicę”, tłumaczy Gustavsson.
W 1996 „najazdy” Norwegów nie ustępowały. Związek obu państw w zakresie alkoholu do dziś pozostaje podobny.