Wśród fali nowych ceł importowych nałożonych przez Donalda Trumpa znalazły się nie tylko duże kraje, ale – ku zdumieniu wielu – również niezamieszkane lub słabo zaludnione wyspy. Pingwiny z pewnością się tego nie spodziewały. Informacje na ten temat podało m.in. Sky News.
Małe terytoria, wysokie cła
Podczas gdy uwaga skupia się na wysokich cłach nałożonych na duże kraje jak Chiny (do 34%) czy Wielka Brytania (do 10%), administracja Trumpa objęła nowymi taryfami również szereg niewielkich terytoriów zależnych – niektóre zupełnie bezludne.
Przykładem są Wyspy Heard i McDonalda – australijskie terytorium antarktyczne zamieszkane wyłącznie przez pingwiny i foki. Zostało ono objęte 10-procentowym cłem na towary wysyłane do USA. Dzieje się tak mimo braku stałych mieszkańców i – wydawałoby się – eksportu. Co ciekawe, według danych Banku Światowego za 2022 rok, USA zaimportowały stamtąd towary (głównie maszyny i elektronikę?) o wartości 1,4 mln USD.
Podobnie wyspa Norfolk (Australia, ok. 600 km na wschód od Queensland) została objęta 29% cłem. „My niczego nie eksportujemy. To musi być jakaś pomyłka” – komentuje jeden z lokalnych mieszkańców. Inne przykłady małych terytoriów dotkniętych cłami to Tokelau (Nowa Zelandia) i Wyspy Kokosowe (Australia).
Premier Australii Anthony Albanese określił te taryfy jako „nieoczekiwane” i „dość dziwne”. Choć nakładanie ceł na wyspy pingwinów wydaje się komiczne, cała sytuacja pokazuje chaotyczny charakter nowej polityki handlowej USA i może mieć nieprzewidziane konsekwencje.